Beskidy Trophy 2017

Beskid Śląski to góry idealne do uprawiania kolarstwa MTB. Beskidy Trophy to wyścig 4 dniowy, w którym każdy z etapów zaczyna się w miejscowości Istebna w sercu Beskidów, a trasy prowadzą przez najciekawsze ścieżki po polskiej, czeskiej i słowackiej stronie. Organizowany od 11 lat, od 4 lat również na krótszym dystansie – MEGA, obok dotychczasowego – CLASSIC. Technicznie poziom trudności jest satysfakcjonujący, a jednocześnie rozsądny – trasa jest „do przejechania” przez większość bywalców maratonów MTB.

Na tegoroczną edycję zapisałem się jeszcze w lipcu 2016, zachwycony poprzednią edycją. Początkowo zarejestrowany na „długim” dystansie CLASSIC – w związku z kiepską formą na tegorocznych zawodach, przepisałem się 2 tygodnie przed startem na krótszy dystans MEGA.

Dystans MEGA
206,6 km
7 729 m przewyższeń

  • etap 1 51,6 km 2042 m w pionie
  • etap 2 62,3 km 2102 m
  • etap 3 45,2 km 1614 m
  • etap 4 47,6 km 1976 m

Przed startem sprzęt został sprawdzony i dokładnie przygotowany do startu przez Piotrka Kotika w serwisie VARIO BIKE

Przyjechaliśmy na miejsce z Mają i dziećmi, żeby spędzić rowerowo-rodzinnie długi weekend. Jako miejsce noclegowe wybraliśmy sprawdzony wcześniej dom WiedźmówkaU Lawendowej Wiedźmy, ze względu na duży ogrodzony teren dla dzieci i pyszne jedzenie.

Na miejscu są już inni zawodnicy – Agata (dystans MEGA) i Sean (CLASSIC), oraz trzech Duńczyków (CLASSIC).

Ćwiczę jak klaskać jutro jak będzie tata jechał

Popołudniu wycieczka do Biura Zawodów po pakiet startowy. Wychodzę z numerkiem i pamiątkową koszulką, a przed szkołą w Istebnej Maja z dziećmi. Zuzia klaszcze patrząc na zgromadzonych zawodników. Kiedy pytam co robi; „Ćwiczę jak klaskać jutro jak będzie tata jechał…”

Właśnie tego brakowało mi rok wcześniej!

Dzień pierwszy

Etap 1 – pierwszy podjazd (BikeLIFE)

Zgodnie z prognozą – piękna pogoda. Start dystansu MEGA wyjątkowo tego dnia dopiero o 11 (w kolejne dni godzinę wcześniej), pozwolił się wyspać, spokojnie zjeść śniadanie i zjechać do Istebnej na tyle wcześnie, żeby jeszcze pokręcić się na miejscu.

Trasa pierwszego dnia tak jak zapamiętałem – idealna na początek Trophy – zaczyna się długim podjazdem na Wielki Stożek. Dalsza część na pewno w jakimś stopniu zmieniona względem zeszłego roku, szczególnie końcówka – zamiast żmudnej drogi do mety czeską stroną – ze sporą liczbą niewielkich wzniesień; ostry podjazd, a za nim szybki zjazd do mety wijącymi się szutrami i asfaltami

Etap 1 – zjazd (BikeLIFE)

Przez cały dystans staram się zachować siły na koleje dni. Trasa sprawia mi dużo frajdy, zarówno wymagające podjazdy, jak i techniczne zjazdy. Udaje mi się nawet kilka razu rozejrzeć, zapamiętując oszałamiające widoki. Jest ciepło ale ja lubię taką pogodę, a znając deszczowe prognozy na pozostałe dni ani razu nie narzekałem na słońce.
Ostatnie 30% trasy jechałem z zawodnikiem dystansu CLASSIC Litwinem Karlisem. Płynnie pokonywał techniczne zjazdy i udawało mi się jechać niedaleko za nim. Dopiero pod koniec zgubił mnie przed metą, na którą zajechałem po 4:03, 105 w open, 54 w kat. M3.

Dzień drugi

Prognozy mówiły, że będzie lało. Bardzo.
Jak mówią; Są duże kłamstwa, wielkie kłamstwa i prognozy pogody. Padało co prawda ale bardzo krótko i niewiele.

Początek trasy spokojnie wspina się w kierunku Zaolzia, wyprzedzam kolejnych zawodników a zaraz za mną sąsiadka z „kwatery” Agata. Kilka razy odwracam się do tyłu i za każdym razem kiedy widzę, że z uśmiechem jedzie zaraz za mną – nie odpuszczałem i kontynuowałem wyprzedzanie. W końcu już samotnie mijając kolejnego zawodnika nie udało mi się doścignąć kolejnej grupki, zaczął się bardziej stromy podjazd i musiałem go samotnie pokonać ale jakoś się udało.

Podczas szybkiego zjazdu asfaltowymi krętymi drogami staram się zbyt bardzo nie rozpędzać roweru zdając sobie sprawę że zabłocone opony i mokry asfalt to niepewna kombinacja. Kiedy wyprzedza mnie kolejna osoba pochylając precyzyjnie rower na zakręcie – zaczynam się zastanawiać czy nie jadę jednak zbyt wolno… W tym momencie na moich oczach jego tylne koło wpada w poślizg, traci panowanie nad rowerem, uderza w barierkę mostku i razem z rowerem przelatuje przez nią w dół – w mały wąwóz w którym płynie strumień. Zatrzymuję się i pomagam wyciągnąć rower, a potem wydrapać się ze strumienia. O dziwo wygląda cało – podobnie jak rower. Zatrzymuje się kilku zawodników – nie rozumiem co mówią w obcym języku ale wydaje się znajomych, więc ruszam dalej – pamiętając żeby nie przesadzać z prędkością i nie naciskać na klamkę hamulca na zakrętach.

(BikeLIFE)

Największy podjazd w kierunku szczytu Rysianka (na sam szczyt wspinają się tylko zawodnicy dystansu CLASSIC). Pamiętałem z zeszłego roku piękny podjazd przez polanę po którym następował skręt w lewo. W tym roku trasa jest poprowadzona jakoś inaczej i nie się doczekuję się tego fragmentu. Pokonanie ponad 500 m w pionie dało jednak sporo satysfakcji i potwierdziło, że lubię długie wymagające podjazdy. Pod koniec dołączają do nas mocni zawodnicy dystansu CLASSIC. Wśród nich jest też Sean – mąż Agaty, przez kilka kilometrów staram się dotrzymywać mu tempa.

Ostatecznie melduję się na mecie po 4:38:54, na pozycji 104, 53 w M3.
Mam wrażenie, że jechało mi się lepiej niż pierwszego dnia, co dobrze wróży na…

Dzień trzeci

Rano. Zmęczenie po dwóch dniach powodowało, że dźwięk budzika nie przekonywał żeby wstawać, szczególnie słysząc szum deszczu za oknem wyobrażałem sobie błoto na trasie. A pod kołderką tak ciepło i miło.

Nagle stanowcze: Tomek, czy ty nie powinieneś już wstawać?
Maja czeka aż się zbiorę, wejdę do łazienki i dopiero wtedy… położy się z powrotem spać.

Poranek beznadziejny, uczucie ogólnego zmęczenia, problem ze skupieniem uwagi, poszukiwania kurtki przerywane trzykrotnie kilkusekundowym zastanawianiem się „czego ja właściwie szukam”.

Podczas śniadania dowiaduję się, że ze względu na złe warunki dystans CLASSIC pokona tą samą trasę co my – czyli krócej o ok. 25km i 900 m w pionie od pierwotnego planu.

W końcu o 10:30 ruszamy z Agatą na start do Istebnej. W drodze do Race Village, na rowerze już w ciągu kilku minut czuję się lepiej, jednak oczekiwanie na start w chłodzie i delikatnym deszczu znowu przywołuje myśli „ciekawe ile osób zrezygnowało dziś…”

Wreszcie start, od początku wszyscy jadą szybko ale w dużej grupie. Kilka kilometrów w stronę Zaolzia mokrą szosą. Pamiętając kraksy na tym odcinku w zeszłych latach staram się jechać spokojnie, w bezpiecznej odległości od poprzedzającej grupki. To powoduje, że kilka osób mnie wyprzedza, ale im podjazd bardziej stromy – tym mniej ciasno i bezpiecznie mogę wyprzedzać. Przed bardziej stromym odcinkiem doganiam bardzo dobrze jadącą dziewczynę z K4 i staram się dotrzymać jej tempa „na kole”. Szosą przez Koniaków docieramy pod Ochodzitą. Tam czeka na mnie Maja z dziećmi, które już z daleka krzyczą „Tata! Tata!”. Słynny podjazd po płytach idzie mi łatwiej niż się spodziewałem, wyprzedzam zawodniczkę przede mną, ale przed samym szczytem wyprzedza mnie znowu. Zjazd z Ochodzitej pamiętam jako prosty ale zmęczenie po podjeździe zwykle powodowało że popełniałem głupie błędy. Jadę więc bardziej asekuracyjnie i niestety przez to zatrzymuję rower kilka razy zbiegając fragmenty. Podczas zjazdów dokucza błoto, ale nie do tego stopnia żeby nie dało się jechać – mam świadomość jednak, że brak rozjeżdżenia w tym roku przeszkadza w bardziej szybkim i płynnym ich pokonywaniu. Podjazdy o dziwo nie sprawiają mi dużych problemów – po pierwszym podjeździe mam wrażenie że jestem rozgrzany i wszystko pracuje tak jak trzeba – zarówno nogi, jak i zabłocony mocno napęd roweru. Do tego moje ulubione opony Fast Trak – wcześniej szerokość 2.0, zdecydowanie nie radzące sobie w większym błotem – w tym roku pierwszy raz szerokość 2.2 – ku mojemu zaskoczeniu na podjazdach nie tracą przyczepności.

Końcówka to „ostry finish” – podjazd pod Koczy Zamek. Czując zapasy mocy trochę zbyt późno atakuję, wyprzedzam tylko 2 osoby, przeszkadza mi bardzo zimno, wilgoć, wiatr i zaparowane okulary. Do tego przednia tarcza „zaciąga” łańcuch i chwilę się z nim szarpię kilkaset metrów przed końcem.

Cały etap zajmuje mi 3:36, a open na miejscu 89, a w kat. M3: 46.

Profil 4 etapu

Powrót do Istebnej to ponad 10 km. Cały czas w dół, ale w tych warunkach – zimno (6 stopni), wiatr, mgła – to zdecydowanie gorsza opcja. Zziębnięty czekam na myjkę i pędzę do Wiedźmówki pod prysznic.

Wieczorem analizuję wyniki z poprzednich etapów i ślady na strava.com (poniżej zestawienie). Czuję się zmęczony, nogi domagają się masażu ale nie do tego stopnia co w zeszłym roku. Na szczęście, bo w tym roku nie udaje mi się załapać na masaż w Zaprzyjaźnionym Teamie, jednocześnie świadczy to o tym, że niewystarczająco eksploatowałem je na podjazdach 🙂

Przy okazji sprawdzam wyniki sąsiadki „z kwatery” i okazuje się, że po 3 etapach brakuje Jej tylko kilku minut żeby „stanąć na pudle” – odbierając puchar za 3 miejsce.

Dzień czwarty

Zmęczenie nie pozwala zasnąć, wstaję praktycznie bez budzika.

Przed ostatnim etapem

Wiem z poprzednich lat, że najcięższy jest poranek przed 3 etapem, ale i tak jestem zdziwiony brakiem odczuwalnego zmęczenia, jestem zdecydowanie w lepszej formie niż dzień wcześniej.

Mam za to problem jak się ubrać – prognozy zapowiadają lepszą pogodę ale zimno jest zdecydowanie bardzo odczuwalne przez wilgoć. W końcu decyduję się ubrać poza rękawkami jeszcze lekką kurtkę przeciwdeszczową – żeby chroniła przed zimnem podczas zjazdów. Zjeżdżając na start do Istebnej cały czas wydaje mi się, że to był dobry pomysł przez przeszywające zimno, jednak już za godzinę kurtka będzie przeszkadzać bo temperatura wyraźnie się podniesie.

Maja z dziećmi robi mi niespodziankę dopingując na starcie – choć kiedy wyjeżdżałem byli w połowie śniadania, to daje mi jeszcze więcej energii. Pierwsze kilkaset metrów wyraźny ból w nogach przypomina, że to już czwarty dzień ścigania. Nie zwalniam i po chwili zupełnie mija – to kolejny zastrzyk energii i wyskakuję do przodu, wyprzedzając poboczem grupkę w której jedzie Agata. Mijamy hotel Zagroń i skręcamy w lewo. Tutaj trasa staje się coraz bardziej stroma. Nie przestaję zwalniać, za mną jedzie na kole Agata jak zwykle uśmiech nie zdradza zmęczenia. Zaczyna robić się na tyle stromo, że zastanawiam się czy nie przerwać wyprzedzania i skupić się na równym pokonaniu pierwszej górki. Mniej więcej wtedy słyszę z tyłu Agatę która wspomina coś o zmęczeniu i zostaje w tyle. Walczę jeszcze chwilę – widząc, że mam bardzo duży zapas tętna, aż w końcu utrzymuję pozycję do samej góry.

Już wyjeżdżając po płytach przypominam sobie, że czeka mnie zaraz techniczny zjazd – w zeszłym roku wspaniała pogoda i lepsze przygotowanie pozwoliły mi pokonać go niemal w całości w siodle, wyprzedzając sporo osób. Zjazd wydaje się być niebezpieczny bo stromy ale nie ma dużych kamieni, po bokach niewysokie drzewka na których można w razie czego bezpiecznie wylądować.

W tym roku jest zupełnie inaczej. Rower płynie w błocie i nie jestem w stanie go kontrolować, wiele odcinków pokonuję pieszo – co jest wyjątkowo czasochłonne. Pod koniec zjazdu mija mnie Agata – sunąca szybko w błocie na dół i jednocześnie wyraźnie kontrolująca rower. Widząc to jak dużo nadrobiła pierwszym zjazdem wiem, że w jej przypadku powrót z Beskidów z pucharem w „generalce” jest realny.

Początek najdłuższego zjazdu (BikeLIFE)

Doganiam ją na podjeździe, rozmawiamy o tym jak wygląda dalej trasa, gdzie będą techniczne zjazdy które na pewno się spodobają, staram się zmobilizować i zmotywować wizją dekoracji. Zwalniam żeby jechać kilka – kilkanaście metrów z przodu. Na zjeździe oczywiście mi ucieka, a na kolejnym podjeździe powtórka. Pozwalam się wyprzedzać w ten sposób innym zawodnikom ale kilka miejsc różnicy przy pozycji 50 miejsca w kategorii nie ma większego znaczenia. W trakcie najdłuższego podjazdu w tym etapie- w połowie trasy – trzy dziewczyny z K3 jadą niemal obok siebie. Agata podczas wspinaczki wypada najgorzej z nich, ale zaraz podczas długiego technicznego zjazdu po dużych kamieniach zgodnie z „planem” wypracowuje sobie bezpieczną przewagę. W czasie drugiego bufetu przystaję na nieco dłużej, przy okazji widzę Kasię Laskowską – każdego dnia drugą w K3. Nie wygląda na zmęczoną i faktycznie na ostatnim podjeździe „Zameczek”- obroni swoją drugą pozycję „na pudle”. Agata jednak zakończy wyścig na 3 miejscu z na tyle dużą przewagą, że to da jej 3 miejsce w klasyfikacji generalnej.

Ja staram się trzymać tempo do końca wyścigu, na ostatnim asfaltowym podjeździe mijam kilka osób, a na krótkim technicznym odcinku kolejne 3 i ostatecznie pojawiam się na mecie 113, 54 w kategorii, po upłynięciu 4 godzin i 7 minut.

Podsumowanie

Kolejne – trzecie Beskidy Trophy zaliczone.

Kolejny raz „krótki” dystans, choć nie ukrywam, że pozostał lekki niedosyt, szczególnie że raczej pokonałbym dystans CLASSIC, gdybym się tylko nie przepisywał na MEGA…

Za rok muszę być bardziej pewny formy i świadomie pokonać długi dystans. Na pewno bardzo pomocny byłby weekendowy wypad do Istebnej 2-3 tygodnie przed Trophy, żeby poćwiczyć chociażby zjazdy.

Wniosków i pomysłów na przyszły rok jest wiele, ale najpierw spróbuję je zrealizować a potem opiszę w podsumowaniu Trophy 2018 🙂

 

Wyniki

Strava – poszczególne etapy

Zdjęcia

BikeLIFE

drukuj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.