Salzkammergut Trophy 2017

Przeczytaj – TY TEŻ MASZ SZANSĘ wygrania roweru!

Po co po raz czwarty jechać cały dzień 700km autem na maraton MTB, którego trasa jest z roku na rok identyczna, a okolica nie należy do najtańszych? Szczególnie jeśli w tym samym czasie w naszym kraju można wziąć udział w ciekawych zawodach jak chociażby Gwiazda Południa.

Poniżej postaram się wyjaśnić, a może nawet zachęcić do zaplanowania startu za rok.

Bardzo to nie-austriackie

Jeszcze w zeszłym roku w lipcu – jak tylko dowiedziałem się kiedy dokładnie będzie maraton w 2017, odszukałem wygodny, oddalony kilka minut od startu apartament w Bad Goisern. Pośpiech jest w tym przypadku wskazany – połowa miejsc noclegowych w czasie weekendu kiedy odbywa się maraton jest zajęta jak tylko pojawia się termin.

Dwa pokoje i urządzona kuchnia, wszystko za bardzo rozsądną cenę – to optymalne rozwiązanie na rodzinny – tygodniowy wyjazd zakończony startem w Salzkammergut Trophy.

Tydzień przed wyjazdem – serwis roweru, przygotowywanie listy rzeczy do spakowania, sprawdzanie prognozy pogody. Wiedząc z doświadczenia, że prywatne osoby wynajmujące w tych okolicach pokoje dysponują często terminalem płatniczym co pozwala brać mniej gotówki – postanowiłem zadać takie pytanie naszym gospodarzom. Po dwóch dniach bez odpowiedzi wysłałem maila ponownie – zaznaczając, że niepokoi mnie brak odpowiedzi. No i dostaję odpowiedź:

Unfortunately, all rooms are occupied at the time indicated.

I will gladly give your request to my landlord.

Greetings from Bad Goisern

Pominę opis tego jak się wkurzyłem i co odpisałem. Ostatecznie następnego dnia dostałem odpowiedź z informacji turystycznej, że w Bad Goisern i okolicznych miejscowościach nie ma już żadnych wolnych miejsc.

Udało mi się jednak znaleźć – oddalony o ok. 50km (godzina drogi samochodem) ośrodek z dobrze wyposażonymi domkami.

Enter at your own risk.

Miejscowość Annaberg im Lammertal i spokojna okolica, w której położony jest ośrodek zachwyciła widokami na skaliste dwutysięczniki. Uroku dodają wylegując się stromych łąkach krowy z dzwonkami – prosto z reklam czekolady Milka.

Wiele tras na rodzinne piesze wycieczki do wyboru – w tym możliwość wyjechania kolejką gondolową na wysokość ok. 1500 m żeby spacerować pomiędzy licznymi schroniskami od razu na tej wysokości. Zaraz przy naszym domku rozpoczynający się rowerowy szlak do schroniska pod Losegg – 8 km w jedną stronę i 630m w pionie – idealne na poranne treningi.

W efekcie po 3 dniach łażenia i kręcenia po górach czułem obolałe mięśnie – a to niezbyt dobry punkt wyjścia do startu w długim maratonie. Starałem się więc oszczędzać nogi i skupiłem się na regulacji hamulców.

Na szczęście nie sprawdziły się prognozy ani zasada, że tam gdzie jadę na urlop – leje. Owszem, padało – ale w nocy albo późnym wieczorem. Rano świeciło tak ostre słońce, ze w ciągu godziny wszystko było suche jakby nie spadła w nocy ani kropla. Wyjątkiem był tylko dzień poprzedzający maraton – piątek oraz sobota 🙂

Austria 2017 from Tomasz Libera on Vimeo.

 

W górach hamować trzeba – tylko czym

Kilka dni przed startem napisałem starałem się poradzić Facebooka co zrobić z hamulcami, których nie mogłem wyregulować:

Miesiąc temu przed Beskidy Trophy założyłem nowe tarcze i klocki metaliczne XT, olej w układzie zmieniony w zaufanym serwisie. […] Teraz od tygodnia w Austrii przez Salz Trophy – im dłuższe zjazdy (suche warunki, tutaj to zwykle kilkukilometrowe strome szutry) tym głośniej słychać hamulce – nawet jak puszczę klamki słychać jakby piłowanie. Zarówno tarcze, jak i radiotory klocków gorące. Próbuję regulować klocki, rozsuwać tłoczki, to jednak nie przynosi efektu.

W końcu jadę do Bad Goisern, a tam miła Pani (!) serwisantka przygląda się, jak pracują hamulce na stojaku, upewnia się czy klocki metaliczne i kwituje, że trzeba zmienić na żywiczne (czy też „żywiczno-metaliczne”), bo te są za gorące na długie zjazdy. W kolejce odzywa się jakiś Niemiec dodając, że miał ten sam problem…

Jutro 120km i 3800 w pionie, kilkunastokilometrowe zjazdy w deszczu sprawdzą ten zestaw.

Piszcie proszę CO O TYM MYŚLICIE. Tęsknię za hamulcami MAGURA które były oryginalnie w tym rowerze – hamowanie jakby bardziej skuteczne, nie było problemów z grzaniem, tylko ta dostępność części… Jak to możliwe, że zestaw XT tarcze + zaciski + klocki nie współpracuje dobrze?

Tylko nie piszcie proszę, że za dużo hamuję – to wiem!

Komentarze mimo wszystko wskazywały przede wszystkim, że nadużywam hamulców na zjazdach 🙂

Moje wrażenia po maratonie:

  • Pierwszy zjazd (ok. 800 m w pionie w dół szutrami) to dotarcie klocków – charakterystyczny smród. Potem już bez odczuwalnego nagrzewania się i niepokojących dźwięków które wydawały z siebie wcześniej metaliki nie tylko na zjazdach ale po puszczeniu klamek.
  • Moc hamowania gorsza – co właściwie logiczne. Może modulacja faktycznie lepsza, ale palce po dłuższym zjeździe cierpiały – bo chcąc dokręcać na prostych odcinkach i potem hamować pulsacyjnie przed zakrętami – musiałem wkładać zdecydowanie więcej siły żeby uzyskać zaplanowaną skuteczność.
  • Kiedy kupiłem ten rower to spotkałem się z opiniami, że zamontowane w nim hamulce Magura to kiepski pomysł i nie ma to jak XT… W związku z problemami z dostępności w Polsce części zmieniłem na (znacznie tańsze) zaciski i klamki Shimano XT, a ostatnio dopiero tarcze z tej samej serii.

Zwykle powtarzam, że się nie znam na rowerach i słucham rad kolegów z większym doświadczeniem… w tym przypadku stwierdzam:

Z jakiegoś (uzasadnionego) powodu firma produkująca najlepsze rowery na świecie montowała (niestety czas przeszły) do modelu uchodzącego za klasyka do maratonów MTB właśnie hamulce Magura. Ciche, skuteczne, wymagające niewielkiej siły że by zatrzymać rower na ostrym zjeździe, BRAK jakichkolwiek objaw przegrzewania. Niestety tylko dostępność części gorsza, ale jak tylko znajdę w budżecie rowerowym kilkaset euro – zamówię sobie z wysyłką z dodatkowymi kompletami klocków na zapas 🙂

 

Pora napisać coś o samym maratonie

Jak napisałem we wstępie – to mój czwarty start na tej trasie. Dystans ma cały czas 120km, przejazd przez skały tunel w skałach – widoczny na większości zdjęć – emocjonujący, choć chyba głównie przez myśl „jest! To TO miejsce!” – jadąc na tym odcinku ani na moment nie oderwałem wzroku z toru jazdy żeby się nie wywrócić i nie zatarasować tego fragmentu. Austriacy tak samo zaskakująco żywiołowi, serdeczni i w 110% zaangażowani w pomoc na trasie – zarówno na bufetach, jak i zabezpieczając trasę – zwracając uwagę na ostre zakręty lub zjazdy. Tutaj nie ma ryzyka, że nie zauważysz powieszonych na drzewach wykrzykników ostrzegawczych – bo akurat jesteś wpatrzony w ścieżkę na której omijasz większe kamienie.

Pogoda bardzo podobna do tej zeszłym roku – start w lekkim deszczu, którego z każdą godziną mniej – ostatni odcinek w słońcu. W górach temperatura tylko 7 stopni więc śpieszy Ci się do kolejnego podjazdu na którym się rozgrzejesz.

Miło jest startować wraz z chłopakami z Immotion Specialized Team poznanymi 2 lata temu podczas startu w Bikemaratonie w Wiśle. Jadę z Arkiem lub Tomkiem większość trasy – to było dokładnie to czego brakowało mi podczas zeszłorocznego samotnego startu kiedy to pierwszy raz nie przyjechał ze mną na „Salza” nikt z XBOX Bike Team. Nawet kiedy jedziesz podjazd sam, świadomość że zaraz dogonisz kogoś kogo znasz albo ktoś Cię dogoni i będziecie mogli zamienić kilka słów – bardzo dużo zmienia na tak długiej trasie.

Podczas pierwszego podjazdu, już po przejechaniu 5-6 km okazuje się, że mam urwaną szprychę. Pierwsze – wściekłość bo wydaje mi się że mam gwarantowane ze nie uda mi się ukończyć trasy. Arek, który wyprzedza mnie kiedy na poboczu lokalizuję i wyciągam uderzający o widełki pręt uspokaja, że spokojnie powinienem przejechać. Na najbliższym punkcie serwisowym staję, a tam serwisant po szybkim sprawdzeniu naciągu pozostałych szprych potwierdza; „It’s OK, GO GO!’. Ruszam więc dalej k co jakiś czas kontroluję czy koło nie jest bardziej scentrowane.

Olbrzymią radość i wzruszenie wzbudza we mnie spotkanie z Mają i dziećmi po pokonaniu pierwszej góry (2:30h maratonu), ominąwszy bufet (szkoda tych kilku sekund skoro w kieszonkach czekają żele), widzę ich kibicujących i od razu postanawiam się na chwilę zatrzymać. Co prawda zmęczony i zabłocony wzbudzam spory popłoch i histerię kiedy próbuję się zbliżyć do dzieci – ale i tak było warto 🙂

Właśnie to spotkanie daje mi sporo siły na szybkie pokonanie płaskiego 25 km odcinka wokół jeziora, potem doświadczenie każe się zatrzymać na bufecie w Obertaun – nie dolewam wody do bukłaka chcąc ograniczyć ciężar podczas wspinaczki, ale wrzucam do żołądka coś innego niż żele energetyczne, przepłukuję twarz i okulary wodą i odświeżony ruszam zaatakować najtrudniejszy podjazd na tej trasie.

 

Salzberg Climb – czyli killer z Hallstatt do kopalni

Udało się – pierwszy raz wyjeżdżam „agrafki” niemal do końca (przeszkodził mi tylko na chwilę ktoś schodząc z roweru zaraz przede mną). Wiem dokładnie jak długi jest ten kręty podjazd, wiem że jestem w stanie go wyjechać i po prostu nie dopuszczam ani na chwilę myśli, że mogę zejść z roweru.

Potem odcinek bardzo stromego marszu od wejścia do kopalni podczas którego tradycyjnie wyprzedza mnie sporo osób. Cały segment Stravy (3,5km, 591m w pionie) pokonuję w 42 minuty (2015 – 47:08, 2014 – 50:58).

Zaraz za szybkim zjazdem zaczyna się najbardziej dłużący się podjazd – pomimo iż nie jest bardzo stromy, to właśnie wcześniejsza wspinaczka daje się we znaki. W moim przypadku tymi znakami jest ból kręgosłupa. Jeszcze nigdy wcześniej podczas maratonu ból pleców nie przeszkadzał mi do tego stopnia. Staram się o nim nie myśleć – ale mimo wszystko muszę zatrzymywać się kilka razy żeby zejść z roweru wyprostować się, zrobić kilka skłonów. Prawdopodobnie to efekt słabego rozjeżdżenia w tym sezonie (tylko 1000 km od początku wiosny), w zimie planuję też wzmocnić kręgosłup na siłowni. Podczas tego podjazdu spotykam Tomka z ImMotion i jedziemy razem prawie do końca maratonu. Wyraźnie większe doświadczenie startowe daje mu przewagę na zjazdach, a na podjazdach staram się gonić.

Podczas ostatniego zjazdu, przed bufetem udaje mi się w końcu płynnie wchodzić we wszystkie zakręty. Przejeżdżam go bezpiecznie, ale na tyle szybko i płynnie, że nikt mnie nie wyprzedza.

Do mety

Ostatni bufet to zgodnie z planem kilka kubków PEPSI, która orzeźwia, dostarcza brakującego cukru i dobrze robi żołądkowi zmęczonemu żelami energetycznymi. Zaraz za bufetem wciągam jeszcze jednego żela, gdyż wiem ze ostatnie 20 km będzie na tyle i intensywne, że nie sięgnę do tylnej kieszonki.

Szybki zjazd przede wszystkim asfaltem do jeziora, skręcamy w lewo i zaczynamy długi odcinek raczej po płaskim z powrotem do miasteczka Bad Goisern. Tomek mnie dogania i wyprzedza, a mi się wydaje po kilkunastu sekundach że mógłbym jechać szybciej. Kiedy jednak przejmuję prowadzenie okazuje się że nie jest tak łatwo. Staram się koncentrować na równej jeździe i wyciskając z mięśni nóg 95%. Kilka kilometrów przed metą wołam do Tomka z tyłu ze zaczynam słabnąć Austriacy jakby to zrozumieli, kilku z nich nas wyprzedza i pędzi do mety. Zaciskam zęby i mocniej naciskam na pedały. Łatwiej kogoś gonić niż ciągnąć kilkuosobową grupkę. Tylko jednego z nich nie udaje mi się dogonić, za to mijamy podczas tego pościgu innych zawodników. Kiedy widzę metę kilka razy staję na pedały żeby maksymalnie rozpędzić rower.

Kiedy później przeglądam wykres na Strava ten ostatni odcinek nie wydaje się być tak katorżniczy (150- 160 bpm), ale ja wyciskam wtedy z siebie wszystko.

Wieczorem oglądam dekorację w Bad Goisern. Bardzo żałuję, że nie udało mi się zdążyć na dekorację na dystansie C na którym Ania Urban zdobyła drugie miejsce. Namawiam chłopaków z ImMotion żeby poczekali do losowania – tradycyjnej tomboli. Podczas losowania nagrody głównej – roweru szosowego Scott, odczytywany jest niemal identyczny numer startowy z moim, do tego imię Tomasz… okazuje się że wygrał go jeden z kolegów. Coś mi się wydaje, że wrócą tu za rok 🙂

Wracać tu za rok?

Do tej pory dojeżdżając na metę wiedziałem, że przyjadę znowu. W zeszłym roku dodatkowo koniecznie chciałem wrócić w to miejsce z rodziną.

W tym roku trasa sprawiła dużo satysfakcji ale nie było w niej już nic zaskakującego, zrealizowałem założony przed startem plan na przejechanie jej i udało się. Jest jeszcze coś co kusi i prowokuje w Salzkammergut Trophy. Coś nad czym zastanawiam się od dwóch lat. To coś to najdłuższy dystans 210 km.

Niemal dwukrotnie dłuższy maraton niż ten który zajmuje mi ponad 7,5 godziny.

Dodatkowo odcinek nie jest wcale płaski – cała trasa A ma 7119 metrów podjazdów.

Nie jest też wcale łatwy – ten pierwszy odcinek (po przejechaniu którego zawodnicy „zaliczają” dokładnie taką samą trasę 120km) to techniczne zjazdy…

W zeszłym roku dowiedziałem się, że aby planować dystans A – należy wcześniej spokojnie pokonywać ten krótszy – 120km PONIŻEJ 7 godzin. To oznaczałoby, że jeszcze sporo mi brakuje..

Na szczęście mam jeszcze chwilę czasu na zastanowienie – ale pewne jest, że jeśli chcę się z tym dystansem zmierzyć czeka mnie sporo treningów w ciągu najbliższego roku.

Trochę statystyk

2017 2016 2015 2014
Czas 7:42:09 7:49:52 8:01:02 8:21:22
Open 309 414 422 460
M30 104 145 157
Prędkość śr. 16 km/h 15,8 km/h 15,3 km/h 15 km/h
Prędkość max 73,4 km/h 90 km/h 63,7 km/h 65,2 km/h
Tętno śr. 137 bpm 135 bpm 135 bpm 148 bpm
Tętno max 161 bpm 158 bpm 166 bpm 171 bpm
Temperatura 10 16 23 12

Odnośniki

drukuj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.